Maluj, maluj… i tak Matejką nie będziesz

Muzeum Narodowe w Krakowie wiosną 1994 r. otworzyło wystawę 44 artystów współczesnych wobec Matejki. W katalogu na stronie 62 przeczytałem słowa, które pozostały mi do dzisiaj w pamięci.

Artysta malarz Eugeniusz Mucha, absolwent naszej Akademii, napisał:

„Rodzice do mnie – dziecka – mówili:

– Maluj, maluj, to będziesz Matejką.

 A na uczelni mówiono mi:

– Maluj, maluj, i tak Matejką nie będziesz”.

Zastanowiło mnie wtedy, że w Polsce jest tylko jeden malarz, do którego twórczości w jakiś sposób odnosi się wszystko, co w polskiej sztuce powstaje – Matejko. Że Matejko jest wielkim patriotą, ale miernym malarzem, dowiedziałem się, mając 15 lat, jeszcze w czasie niemieckiej okupacji, kiedy przeczytałem monografię napisaną przez Stanisława Witkiewicza, a zaraz potem Józefa Czapskiego O Cezannie i świadomości malarskiej, i uważałem, że tę świadomość już posiadłem. A jednak Matejko od tamtego czasu powracał stale w moim życiu. Dlaczego?

Kiedy spytano Cezanne’a, co robił, kiedy Prusacy szli w 1870 r. na Paryż, odpowiedział po prostu: – Namalowałem kilka studiów pejzażowych z Estaque.

Tymczasem Matejko po kolejnym powrocie z Paryża z westchnieniem wyznał najbliższym: – I ja też chciałbym malować te kobiety w błękitnych sukniach na zielonej trawie, ale nie mam czasu…

W 1945 r. skończyła się wojna, straciliśmy pięć lat i też nie mieliśmy czasu…

Do dziś jestem przekonany, że uniknąłem śmierci tylko dlatego, że wtedy moim jedynym celem w życiu było zapisać się po wojnie do ASP w Krakowie. Tak też się stało – ale Akademia nosiła imię Jana Matejki i niedługo pojawiły się też rozterki.

Nasze doświadczenia wojenne całkowicie rozmijały się z Cezanne’em, byliśmy pokoleniem, dla którego wojna i jej okropności były „naszym” tematem. Tymczasem naszą codziennością w Akademii był akt i martwa natura. Budził się więc w nas odruch sprzeciwu, ale nie miał kształtu ani formy – dla mnie do chwili, kiedy Andrzej Wróblewski powiedział do mnie na korytarzu w przejściu: – Przyjdź do mnie, pokażę ci, jak maluję.

Dlaczego wybrał mnie i to ja właśnie zobaczyłem pierwsze dzieło nowej figuracji Rozstrzelanie, nie wiem, ale to wydarzenie ukształtowało moje dalsze życie. Rozstałem się z malarstwem.

Jerzy Andrzejewski napisał powieść o Picassie, Idzie skacząc po górach, gdzie przeczytałem scenę oddającą moje ówczesne duchowe rozterki. Stary mistrz zaprasza do siebie do domu młodego malarza, którego przypadkowo spotyka pracującego na plaży. Gdy pewnego dnia Picasso przechodzi przez pokój młodego człowieka, zatrzymuje się przed jego płótnem, sięga po paletę i kilkoma pociągnięciami pędzla stwarza nowe, niepowtarzalne dzieło. Kiedy wróciwszy do pracowni młody malarz zobaczył obraz, natychmiast zebrał farby i płótna i zniknął bez słowa. Podobnie i ja zobaczyłem w obrazie Wróblewskiego to, co sam pragnąłbym namalować, ale zrozumiałem wtedy, że nigdy tego nie dokonam.

Rozstałem się co prawda z Akademią i w następnym roku szkolnym studiowałem w Szkole Filmowej w Łodzi, ale Matejko szedł za mną dalej. Jego wizje naszej historii pozwalają nam – od wczesnego dzieciństwa – znaleźć się w wirze bitwy pod Grunwaldem, uczestniczyć w hołdzie pruskim, patrzeć z najwyższym zgorszeniem na upadek Polski z punktu widzenia Rejtana i zadumać się nad wzniesionymi w geście zgrozy rękami księdza Skargi. Ten świat widziany na płótnach Matejki utwierdzał mnie w przekonaniu, że miniona wojna, okupacyjna przeszłość da się opowiedzieć – tylko tym razem na płótnie ekranu.

Któż jak nie Matejko swoimi wizjami dał mi natchnienie, jak najlepiej poprzez upiorny świat kanałów wyrazić tragedię powstania warszawskiego, śmietnisko stało się tłem dla śmierci Maćka Chełmickiego w Popiele i Diamencie, a robotniczy przywódca Wałęsa ogłasza zwycięstwo naszej słusznej sprawy z bramy Stoczni Gdańskiej, jakby to była sejmowa trybuna. Nie myślę porównywać mojej pracy z Matejką, a kina z malarstwem. Chciałbym tylko ukazać nieśmiertelną rolę patrona naszej uczelni, który przypomina nam nieustannie, że żyjemy w szczególnym kraju, który z wiekowego letargu obudzili nie kto inny – tylko artyści.

Kiedy w 1946 r. wstąpiłem do naszej uczelni, krążyły tu jeszcze ustne przekazy z przeszłości. Opowiadano, że Rektor – Jacek Malczewski, niechętny robieniu korekty swoim studentom, wtykał głowę w drzwi pracowni i mówił:

– Malujcie tak, żeby Polska zmartwychwstała.

Studenci malowali co prawda kwiaty i pejzaże, ale kiedy przyszedł rok 1914, poszli za Piłsudskim do Legionów, a kto z nich z wojny nie wrócił, możecie przeczytać na tablicy poległych na korytarzu w budynku Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki.

Dlatego, jak nas ostatnio poucza prof. Bauman, żyjemy co prawda w „płynnej rzeczywistości”, ale przez pamięć Matejki nie rozpływajmy się w niej całkowicie, szukajmy dla naszej sztuki własnej treści i swojej formy.

Wchodząc wczoraj do budynku Akademii, zatrzymałem się i przyjrzawszy się uważnie popiersiu naszego patrona nad wejściem, pomyślałem ze smutkiem: „Maluj, maluj, i tak Matejką nie będziesz – może najwyżej zostaniesz filmowym reżyserem”.

Tekst opublikowany pierwotnie w „Wiadomościach Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie„, nr 56 (styczeń 2012)

Kontynuując przeglądanie tej strony, akceptujesz pliki Cookies. Więcej na ten temat możesz dowiedzieć się w naszej Polityce Prywatności.
Rozumiem