Spacery po Luwrze

W 1941 lub 1942 roku przeczytałem książkę Czapskiego o Pankiewiczu. Była w niej zachwycająca kolorowa reprodukcja Kwiatów, a dalej nie tylko biografia Pankiewicza, ale również wspaniałe rozmowy o sztuce. Czapski ukształtował moją świadomość malarską. Szczególnie silnie oddziałał jako autor dwóch książek, tej o Pankiewiczu i o Cézannie. To była moja podstawowa wiedza, z którą w 1946 zacząłem studia w Akademii. Trafiłem do pracowni profesora Radnickiego, wielbiciela Cézanne’a. Po roku znalazłem się u Rudzkiej-Cybisowej, która oczywiście dobrze znała Czapskiego. Miała te same poglądy artystyczne. Kapiści zwalczali w Polsce malarstwo tematyczne, tradycję Bractwa św. Łukasza, spadkobierców historyzmu Matejki. Uważali, że sztuka karmi się sobą, więcej, że problemy malarskie są na tyle istotne, by poświęcić im życie. Wyobraźnia, powtarzali, może działać tylko wobec natury, dlatego malowali z natury. Do Paryża pojechali za Pankiewiczem, swoim mistrzem. Założyli tam filię Akademii.

Dla mnie, studiującego już po wojnie, doświadczenia okupacji były niezwykle ważne. Naznaczyły moją generację. Myślę, że wtedy, kiedy kapiści opanowali Akademię, trzeba było szukać już innego wyrazu. W tym sensie byli spóźnieni wobec rzeczywistości. Uważaliśmy, że ich malarstwo nie jest w stanie wypowiedzieć przeżyć, których doświadczyliśmy. Stąd nasze chwilowe poparcie dla socrealizmu. Czapskiego straciliśmy z oczu. Polska była izolowana. Kiedy po raz pierwszy pojechałem do Paryża, pozostawałem daleko od kręgu Kultury. Poznałem tylko Konstantego Jeleńskiego. Czapski był dla mnie malarzem reprezentującym przeszłość, malował tak, jak moi profesorowie. Jego obrazy straciły siłę na rzecz sztuki nowej, na przykład na rzecz Kantora. Inne wydarzenia, teatralne i filmowe, okazały się ważniejsze. Malarstwo zeszło na dalszy plan. Nie dążyłem do spotkania z Czapskim. Poznaliśmy się dopiero na jego wystawie w 1962 roku. Miałem za sobą „Kanał”, „Pokolenie”, „Popiół i diament”. Płótna Czapskiego wydały mi się podobne do tego, co widziałem wcześniej, od czego uciekłem. Nie budziły mojego entuzjazmu. Musiałem dojrzeć, postarzeć się, znów wrócić do książki o Pankiewiczu. Poznać bliżej jej autora. Do dzisiaj jest to, dla mnie, najlepiej napisana książka o malarstwie, nieprześcigniona.

Czapski posiadał świadomość malarstwa, był to zarazem wspaniały dar i duże obciążenie. Świadomość malarstwa a świadomość świadomości malarskiej to dwie zupełnie różne sprawy. Czapski rozumiał nie tylko swoje prace, ale także malarstwo innych, dawne i współczesne. Dorównywał w tym Pankiewiczowi, który był chyba jedynym świadomym malarzem. Widać to w ich rozmowach z Luwru. Czapski potrafił analizować zjawiska, patrzeć na obrazy, w każdym znaleźć istotę rzeczy. Wielokrotnie wspominał, jak Cézanne, zapytywany, co robił w czasie wojny francusko-pruskiej odpowiadał: „malowałem pejzaże”. Tak zachowywali się nasi profesorowie. Uważali, że całkowite oddanie się malarstwu jest ich patriotyzmem, że po raz pierwszy w Polsce wprowadzają prawdziwe myślenie o sztuce. Tymczasem po wojnie, która głęboko wszystko przeorała, chcieliśmy powiedzieć coś o sobie, o swoich przeżyciach. Jedni, jak Andrzej Wróblewski, mieli zdolności malarskie, inni, jak Kantor, zamienili to w teatr. Ja próbowałem robić filmy. Nie mogliśmy wyzbyć się tego doświadczenia, jak Cézanne nie zauważyć wojny. Czapski był już po drugiej stronie. Przez całe życie realizował się na dwóch planach: malarskim i pisarskim. Myślę, że dzięki temu nie musiał zamieniać wszystkiego w malarstwo. Podobnie jak nasi profesorowie zajęci świadomością malarską, Czapski uważał, że sztuka stanowi antidotum na zło życia. W obozie w Starobielsku miał wykłady o Prouście.

Trzeba było czasu, by przezwyciężył swoją wiedzę, by malarska świadomość nie przeszkadzała mu w pracy. Stało się to pod koniec życia. Oczywiście, jego ostatnie obrazy wynikają z pewnego nurtu sztuki, np. z koloryzmu, ale są jego własną drogą.

Kiedyś zrobiłem dokument o Czapskim w serii filmów o emigrantach we Francji, którzy się zaadoptowali, odnaleźli wolność i kryteria pozwalające rozwinąć talent. Nie spodziewałem się, że uda mi się zrobić film o malarstwie Czapskiego, ale wtedy uświadomiłem sobie, na czym polega jego sztuka. Ciągle pozostaje do napisania studium o defekcie wzroku u wielkich malarzy. Przypomina się od razu el Greco i jego astygmatyzm. Postępująca ślepota doprowadziła Czapskiego do nadwyrazistości. Wada wzroku wymusiła stopniową eliminację, sprawiła, że jego ostatnie płótna są gwałtownym znakiem. Z wczesnych obrazów Czapskiego nie można zrobić pocztowego znaczka. Na ostatnich widzimy tylko to, co ważne. Czapski miał dar impresjonistycznego widzenia świata, chwytania obrazu, i zatrzymywania go pod powieką. Mówiąc językiem filmowym: potrafił kadrować. Takie są jego widoki z metra, muzeów, z kawiarni i barów.

Czasami zastanawiam się, co by się stało, gdyby Czapski wrócił do Polski i był naszym profesorem. Patrząc na jego płótna, znając jego eseje myślę, że zrozumiałby nas i nasze problemy. Akademia wyglądałaby zapewne inaczej. Czapski był konsekwentny w swojej pracy, ale przy tym szalenie otwarty. Potrafił zrozumieć ludzi myślących i malujących odmiennie. Może wtedy nie odszedłbym z Akademii.

Powinna istnieć Galeria Malarstwa Polskiego, po której ktoś z następców Pankiewicza oprowadzałby swoich uczniów pokazując płótna Czapskiego. Podstawowa nauka płynąca z jego malarstwa to przekonanie, że sztuka rządzi się swoimi prawami. Nie da się wszystkiego opowiedzieć malując obrazy. Czapski nie malował Katynia, emigracji. Rozwiązywał za to inne poważne problemy tkwiące w samej sztuce. W ostatnich latach tworzył jakby z dziecięcą swobodą. Koncentrował się na rzeczach pozornie zwyczajnych, malował swoje otoczenie. Był może jedynym artystą, który doszedł do własnego malarstwa przezwyciężając jego świadomość i to świadomość niezwykle wyostrzoną. W jego ostatnich płótnach nie ma cienia innych, tylko on sam i to jest ta najważniejsza lekcja.

Wspaniałym uzupełnieniem biografii Pankiewicza jest zapis przechadzki Kota Jeleńskiego z Czapskim po Luwrze, już po wojnie. Ten szkic mówi wiele o Czapskim i o nas samych. W muzeum Pankiewicza nie ma ludzi, są tylko obrazy. W Luwrze Jeleńskiego i Czapskiego są już tłumy. Nie sposób podejść do obrazu. W rozmowach Czapskiego z Pankiewiczem widać dwóch intelektualistów podziwiających kilka płócien, które wyznaczają linię rozwoju malarstwa. Zdaniem Pankiewicza, trzeba wiedzieć, jak malował Giotto i jak to potem przekształciło się w malarstwo Rafaela, co wniósł Caravaggio, jakich zmian dokonał Velázquez i Goya. Zrozumieć charakter przemian, które nie były podyktowane wydarzeniami historycznymi. Malarstwo rodzi się z malarstwa. Doskonałość jest jego jedynym celem. Życie dało Pankiewiczowi szansę, by poświęcił się pogłębianiu swojej świadomości, wiedzy o sztuce. Inaczej stało się w przypadku Czapskiego. Wołała go armia, polityka. Mimo to znalazł czas, by malować.

W przeciwieństwie do Pankiewicza, Czapski idąc przez Luwr nie widzi już tylko pleców odaliski, jej pięty na obrazie Ingres’a, ale także ludzi, którzy ją podziwiają. Pisze o nich i maluje. Kiedyś miałem szczęście oglądać z Czapskim wystawę Bacona. Widziałem, jak potrafi patrzeć. Czapski przyglądał się z taką uwagą, że wtapiał się w obraz, jakby był jego częścią. Zastanawiał się, jak jest zrobiony, dlaczego żółć jest śpiewająca, jak można było namalować coś tak ostatecznego. Fascynująca była jego wiara w malarstwo, jego potrzeba malowania, zachwyt nad tym, co zostało przedstawione. Patrząc na Czapskiego czułem, że jego obecność jest szalenie ważna, konieczna i naturalna. I że Bacon powinien go namalować.

ANDRZEJ WAJDA

Notował Marek Zagańczyk

„Zeszyty Literackie” 1994 nr 45, s. 61-63

Kontynuując przeglądanie tej strony, akceptujesz pliki Cookies. Więcej na ten temat możesz dowiedzieć się w naszej Polityce Prywatności.
Rozumiem